ROZMOWA / z Pawłem Kubalą, politologiem, członkiem Rady Naczelnej Prawicy Rzeczypospolitej
Fidesz – partia Viktora Orbána – jest zawieszony w prawach Europejskiej Partii Ludowej. Jest Pan zaskoczony takim rozwiązaniem?
– Drogi EPL i Fideszu od jakiegoś czasu jakby się rozchodziły. Unijna „chadecja” coraz mocniej odchodzi od swoich korzeni. Partiom takim jak ta kierowana przez premiera Węgier jest coraz trudniej znaleźć wspólny język z zachodnioeuropejskimi partnerami. Dodatkowo wszystko wskazuje na to, że Parlament Europejski przyszłej kadencji będzie bardziej prawicowy niż obecny. Co to może oznaczać? Że jesteśmy świadkami wstępnego formułowania się nowych frakcji w Parlamencie Europejskim. Te dotychczasowe – jak chociażby wspomniana EPL – muszą liczyć się z osłabieniami.
EPL nie spodobała się m.in. kampania Węgier na temat Jeana-Claude’a Junckera i George’a Sorosa.
– EPL powinna raczej bronić swoich węgierskich koalicjantów, a nie wspierać wymierzone w nich ataki. To jest jedna z przesłanek, przez które uważam, że w przyszłej kadencji Parlamentu Europejskiego takie frakcje jak Europejska Partia Ludowa będą słabsze niż dotychczas.
Co Fidesz robi w jednej frakcji z takimi partiami jak CDU kanclerz Angeli Merkel czy Platforma Obywatelska?
– Swego czasu były pomysły, żeby dołączyło do nich Prawo i Sprawiedliwość. Frakcje w Parlamencie Europejskim to niekoniecznie wspólnoty idei, ale bardziej wypadkowe interesów określonych partii. Fidesz kalkulował, tak jak i swego czasu PiS, który ostatecznie nie zdecydował się na taki krok. Orbán zakładał, że obecność w dużej, centrowej frakcji może minimalizować ryzyko ataków na Węgry. Jak jest, każdy widzi.
Jaki jest sens podejmowania takich działań jak zawieszenie członkostwa na krótko przed wyborami do Parlamentu Europejskiego?
– Próby wyrzucenia Fideszu z EPL były podejmowane już wcześniej. To kontynuacja tych działań. Moim zdaniem niezależnie od czasu próby te nie mają najmniejszego sensu. Zachodnioeuropejscy partnerzy jakby nie mogli zrozumieć, że Europa Środkowa i Wschodnia jest w Unii Europejskiej z nimi, a nie jest ich poddanymi. Ataki na partie takie jak Fidesz są de facto rozbijaniem jedności europejskiej. Nie dziwi mnie natomiast, że Fidesz jest już zmęczony tą coraz trudniejszą współpracą w ramach EPL. W obliczu podejmowanych prób formowania nowych frakcji na prawo od EPL partia Orbána może poważnie rozważać dołączenie do którejś z tych nowych inicjatyw.
Finalne opuszczenie EPL przez Fidesz jest realne?
– Moim zdaniem do rozważenia pozostaje, czy stanie się to jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, czy już po nich, po sformowaniu się jakiejś nowej frakcji na prawo od EPL. Czas pokaże. W polityce różne zaskakujące rzeczy się zdarzały, dlatego dopuszczałbym także możliwość, że Fidesz jednak pozostanie w EPL. Ale gdyby się tak stało, to rozpatrywałbym to w kategoriach dużej niespodzianki.
Czy ten spór przysporzy Orbánowi dodatkowych zwolenników?
– Z pewnością tak się stanie. Tym bardziej jeżeli władze Unii będą kontynuowały swoją dotychczasową politykę. To niezrozumiałe, że państwa Europy Środkowej i Wschodniej są traktowane tak, jakby były krajami drugiej kategorii. Orbán w zasadzie nie ma wyboru, jest pod ścianą. Gdyby nie był w opozycji do obecnych władz Unii Europejskiej, to pozostałoby mu płynąć z nurtem lewicowo-liberalnym. Przykład tego mieliśmy do 2015 roku w Polsce. Z tym nurtem płynął rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Trzeciej opcji dla Orbána nie widzę.
Takie dyscyplinowanie liderów poszczególnych partii działających w ramach Parlamentu Europejskiego przed wyborami do PE może być częstym zjawiskiem?
– Tak, niestety środowiska lewicowo-liberalne traktują Europę Środkową i Wschodnią jak młodszego kuzyna, który powinien najlepiej siedzieć grzecznie i się nie odzywać. W obliczu przechodzącej przez Europę fali zmian, wzrostu poparcia dla partii prawicowych, władze UE są zapewne coraz mocniej zdenerwowane i czują, jak usuwa im się grunt spod nóg.