ROZMOWA z Pawłem Kubalą, politologiem
Lewica zaproponowała tzw. pakt senacki. Część ugrupowań opozycyjnych miałaby zawrzeć sojusz przeciwko Zjednoczonej Prawicy w wyborach do Senatu. Jaki jest cel tego działania?
– Dogadywanie się w sprawie kandydatur do Senatu ma sens, gdy w danym okręgu osoby o zbliżonych poglądach, by nie „rozbijać głosów”, umawiają się, że wystartuje tylko jedna z nich, uznana za najbardziej cenioną. Jest to zatem wynik oddolnego porozumienia, a nie – tak jak widzi to lewica – odgórnego. Tym bardziej że im nie chodzi o wspólnotę poglądów, ale o zjednoczenie się przeciw wspólnemu wrogowi. To może się okazać przeciwskuteczne, bo wyborcy konserwatywni mogą mieć opory przed głosowaniem na wspólnego kandydata opozycji, jeżeli w danym okręgu będzie nim człowiek lewicy, i odwrotnie. Głosy mogą też odpłynąć do kandydatów mniejszych partii, którzy mogą wiele zyskiwać dzięki swojej wyrazistości. W każdym okręgu, w którym wystartuje jakiś trzeci, czwarty kandydat – niezależny od największych bloków – który będzie się w wyraźny sposób odróżniał od pozostałych, może sporo zamieszać w końcowym wyniku.
Jak na to zaproszenie odpowie PSL?
– Początkowo rzeczywiście ze strony PSL dochodziły sygnały, że o ile nie chcą szerokiego i niespójnego bloku w wyborach do Sejmu, to są za jak najszerszym porozumieniem opozycji w wyborach do Senatu. Jednak nie zdziwię się, jeśli PSL i tutaj wystartuje samodzielnie albo będzie oddzielnie decydować o poparciu dla każdego kandydata opozycyjnego, nie decydując się na odgórne porozumienie. PSL może widzieć swoją szansę w pozycjonowaniu się na taką siłę, która z jednej strony nie godzi się na lewicowe pomysły PO-KO i partii stricte lewicowych, a z drugiej strony jest antypisowska. Nie jestem tylko przekonany, czy byli koalicjanci SLD i PO, kontynuatorzy ZSL, będą w takiej roli dla wystarczającej ilości wyborców wiarygodni.
Czy w związku z paktem senackim Zjednoczona Prawica powinna zmodyfikować swoje wyborcze plany?
– Nie sądzę, żeby to coś zmieniło w działaniach tego środowiska. W obecnej chwili przedstawiają siebie jako tych, którzy w przeciwieństwie do opozycji są silni, zwarci i gotowi do wyborów. Jeżeli opozycja zdecyduje się na pójście w szerokim, niespójnym bloku w wyborach do Senatu, to podejście PiS może być podobne do tego, jakie stosowali wobec Koalicji Europejskiej. Nie spodziewam się natomiast, żeby tzw. Zjednoczona Prawica miała się rozszerzać. Bo i o kogo? Konfederacja jest nastawiona do PiS krytycznie, a obóz rządzący raczej odwzajemnia tę niechęć. Dla Prawicy Marka Jurka, która w poprzednich wyborach parlamentarnych miała porozumienie z PiS, nie znalazło się wtedy wystarczająco miejsca na listach PiS. Nie sądzę, żeby obecnie tych miejsc wyborczych zwolniło się tyle, żeby PiS mogło rozszerzać swoje porozumienie w odpowiedzi na konsolidację opozycji.
Grzegorz Schetyna ma namawiać najbardziej rozpoznawalnych polityków SLD na wystartowanie z list Koalicji. Ile może zyskać na tych transferach?
– Niewiele na tym zyska. Przez wyborców lewicowych te osoby mogą być postrzegane jako zdrajcy, którzy opuścili stricte lewicowe formacje na rzecz nijakiej Koalicji Obywatelskiej. Dla wyborców prawicowych może to być kolejna oznaka skrętu PO w lewo. Zastanawiam się raczej, ile może na tym stracić. Swego czasu Grzegorz Schetyna mówił o zbudowaniu chadeckiej, konserwatywnej kotwicy. Teraz ta kotwica mu się urwała.