Na łamach „Warszawskiej Gazety” można przeczytać moją odpowiedź na pytanie: „Czy wygrana Partii Republikańskiej w wyborach do Kongresu wpłynie na politykę USA wobec Ukrainy?”.

„Nie można wykluczyć zmian, tym bardziej, że ze strony przedstawicieli Partii Republikańskiej padały takie sugestie. Z drugiej strony w Białym Domu czy Pentagonie zmian póki co nie będzie – wybory przecież dotyczyły Kongresu. Możemy więc obserwować pewne napięcie, zwiększenie sporów politycznych. W samej Partii Republikańskiej też mamy różne frakcje, co może się mocniej uwidocznić przy okazji wyścigu o nominację w wyborach prezydenckich 2024. Już przecież pojawiają się w przestrzeni publicznej różne kandydatury i zarysowuje pewien spór, czy przynajmniej konkurencja.”

W rubryce „Wezwani do tablicy” w „Warszawskiej Gazecie” odpowiedziałem na pytanie: „Czy przyznanie nam racji przez Brukselę w sprawie Rosji daje nadzieję na zmianę kursu wobec Polski?”.

Jestem lekko zaskoczony tym nagłym przebłyskiem rozsądku ze strony unijnych decydentów (poprzedzonym podobną wypowiedzią choćby premier Finlandii), niemniej jednak wydaje mi się, że wynika to z chwilowej mody. Obecnie dobrze widziane jest być krytycznie nastawionym wobec Rosji i poklepywać po plecach tych, którzy takie krytyczne stanowisko prezentują dłużej. Pamiętajmy jednak, że ta sama ręka, która dziś po plecach poklepuje, jutro może w nie wbić nóż. Tym bardziej, że na linii Warszawa – Bruksela są pewne zadawnione konflikty, które regularnie wracają.

W rubryce „Wezwani do tablicy” w „Warszawskiej Gazecie” odpowiedziałem na pytanie: Jak skomentować słowa Sikorskiego, że żądanie reparacji to „szczucie na Niemcy”?

Już od dawna nie dziwi przyjmowanie przez polityków Platformy Obywatelskiej postawy jawnie proniemieckiej. Choć biorąc pod uwagę, że wg sondaży około połowa Polaków jest za reparacjami od Niemiec, jest to postawa dosyć ryzykowna. Najwidoczniej proniemieckość jest dla takich polityków jak Sikorski ważniejsza, niż poparcie społeczne. Niemcy wypłacili już pieniądze Francji, Izraelowi, czy nawet Namibii. Najwyższy czas, aby także Polska otrzymała stosowne fundusze. Byłoby to zadośćuczynienie mocno spóźnione i raczej tylko po części rekompensujące znaczne straty ludnościowe i terytorialne, ale to konieczny krok.

W rubryce „Wezwani do tablicy” w „Warszawskiej Gazecie” odpowiedziałem na pytanie:  „Czy Polska powinna odmówić dalszego spełniania żądań Komisji Europejskiej i zrezygnować z udziału w Funduszu Odbudowy?”

Już samo przystanie na fundusz oparty o takie warunki, było błędem. Na co zresztą wskazywali niektórzy, także z obozu rządzącego. Wówczas premier przekonywał, że on ma rację. To się sprawdziło na krótką metę, ale kłamstwo ma krótkie nogi. Udział w Funduszu Odbudowy na obecną chwilę sprowadza się w przypadku Polski do żyrowania długów innych państw. To bez sensu, czas to przerwać. Co więcej, Polska powinna – wzorem postępowania Hiszpanii sprzed kilkudziesięciu lat – stawiać weto tam, gdzie potrzebna jest zasada jednomyślności. Do czasu, aż władze UE wycofają się z dalszych ataków na Polskę.